poniedziałek, 16 września 2013

Skrzydła Wolności. Rozdział 1

Ten cykl ficków miał się pojawić także na ff-net. Ale póki, co serwer nie chce ze mną współpracować. Więc dodaję tu.
"Skrzydła Wolności" będą opowiadać o drodze Irvina Smitha, ku zostaniu kapitanem~ 


Ludzkość żyła spokojnie w obrębie trzech wielkich murów, które niczym herosi chronili bezbronnych przed atakami barbarzyńców. W tym świecie barbarzyńcami byli tytani, bezmyślne humanoidalne bestie nastawione tylko na jedno: pożeranie ludzi. Wyszkoleni żołnierze dobrze wiedzieli jak można pokonać te stwory, jednak nie wszyscy mieli tyle odwagi w sercu by wybrać oddział który miał z nimi do czynienia najwięcej. I choć nazywano ich głupcami, to byli tacy dla których "Skrzydła Wolności" byli bohaterami, a żadna śmierć nie szła na marne. Spotkać można było i całe rodziny myślące w ten sposób, za przykład weźmy rodzinę Smith. Głowa rodziny, Malcolm był uważany za najskuteczniejszego zwiadowcę w swoim oddziale, nigdy nie odniósł żadnego obrażenia podczas wypraw na tereny tytanów, a przy tym sam nie raz chronił swoich towarzyszy. Dzięki swojej postawie szybko awansował na dowódcę pomniejszego oddziału, gdzie pomagał przy organizowaniu wypraw za mur. Wysoki brunet o niebieskich oczach wzbudzał respekt wśród zwiadowców. W ślady Malcolma poszedł także jego syn, 21 letni Vincent. Choć w porównaniu do ojca był stanowczo zbyt narwany, a swoje życie i służbę traktował jak przygodę to nie można było mu zarzucić braku trzeźwego umysłu kiedy wyruszał na zwiad. Vinc odziedziczył po ojcu kolor włosów, zieloną barwę oczu zawdzięczał matce, która jako jedyna w rodzinie widząc godło Zwiadowców bladła. Blond włosa Iris jako kochająca matka oraz żona, zwyczajnie bała się iż któregoś dnia dowie się od kapitana Zwiadowców o śmierci swojego męża i starszego syna. Właśnie, starszego. Najmłodszym członkiem rodziny był Irvin, dość wysoki jak na 16 latka blondyn o niebieskich oczach. Oczywistym było zarówno dla niego jak i całej rodziny, że pójdzie do obozu kadetów by na swój sposób kontynuować rodzinną tradycję. I podobnie jak ojciec oraz brat dołączyć do "Skrzydlatych". Tylko jedna osoba w tej szczęśliwej rodzinie pragnęła, by chociaż on wybrał inną drogę, była to rzecz jasna matka chłopaka. Choć żyła w świadomości tego jaką ścieżką podąży jej młodszy syn, gdzieś w głębi serca prosiła Boga, by skierował go na drogę oddziału Stacjonarnego lub najlepiej, Żandarmerii. W obrębie muru Sina jej ukochany blondynek byłby najbezpieczniejszy. 
Słońce królowało na należnym mu miejscu, wysoko na niebie. Piękny dzień, wręcz idealny by wstąpić do wojska! Przynajmniej tak myślał Irvin, który czekał na ten dzień... w zasadzie odkąd pierwszy raz usłyszał historię o bohaterskich Zwiadowcach, którzy pewnego dnia uwolnią ludzkość od tytanów! I byłby taki piękny gdyby nie to, że niecierpliwy blondyn co chwila marudził pod nosem to czekając w kolejce do wypełnienia dokumentów, to w innej gdzie mieli pobrać mundury. Nie mogło to przecież trwać w nieskończoność, prawda? Przynajmniej taką miał nadzieję... Bo przecież ile mogła trwać tak prosta czynność jak pobranie umundurowania! Po paru godzinach stania w trzech różnych kolejkach rozczochrany, poddenerwowany Smith razem z innymi chłopakami chcącymi wstąpić do wojska został skierowany do szatni gdzie mieli się przebrać. Wszystko było by równie piękne jak dzisiejszy słoneczny dzień, gdyby nie skórzane pasy jakie dostał razem z resztą umundurowania. Pełno sprzączek, regulacji... Jak to cholerstwo założyć na siebie? Widział ojca i brata w pełnym umundurowaniu więc raczej nie powinien mieć z tym problemu! Ale tak mu się tylko wydawało.
- Cholera.
Zaklął pod nosem kiedy po raz trzeci jego próba zapięcia pasów spełzła na niczym. Kto to w ogóle wymyślił? Bo kiedy już udało mu się zapiąć pasy na torsie i brzuchu nie mógł poradzić sobie z tymi które wedle instrukcji miały przebiegać wokół ud, a następnie ku stopą. Siedzący nieopodal chłopak wsparł łokieć o własne kolano i z nieukrywanym rozbawieniem obserwował starania blondyna. Zapewne gdyby szatyn miał nieco bardziej złośliwy charakter nie odezwał by się słowem i z satysfakcją przyglądał kolejnym nieudolnym próbą zapięcia skórzanych pasów.
- Co, nie idzie? - zapytał w końcu poprawiając parę nieznośnych kosmyków, które uciekły mu z krótkiego warkocza.
- Nie no! Już prawie mi się udało! Haha! - zaśmiał się Irvin nie chcąc pokazać, że faktycznie nie bardzo mu idzie.
- Powoli. I zacznij od dołu, poluzuj wszystkie sprzączki. Będzie łatwiej. Zobacz. 
Chłopak ruszył się z miejsca i podszedł parę kroków w stronę młodego Smitha pokazując jak małemu dziecku, od czego powinen zacząć, a gdzie skończyć zakładanie pasków. Złośliwy powiedział by, że tłumaczył mu to iście "łopatologicznie". Z początku Irvin stał nie bardzo chętny do skorzystania z jego pomocy, czyżby duma ucierpiała? Powinien mieć to we krwi, że wszystko co związane z wojskiem przychodzi mu łatwo! Skoro od pokoleń wszyscy w rodzinie byli wojskowymi, no z małymi wyjątkami. Blondyn jednak schował dumę do kieszeni i z pomocą nieznanego mu chłopaka udało się pozapinać wszystkie sprzączki jak należało. Ha! Nawet go nie uwierały! Może faktycznie zabrał się do tego jak pies do jeża?
- Dzięki. Sądziłem, że to łatwiejsze.
- Nie ma sprawy. - wyciągnął rękę w stronę Irvina szczerząc się - Lawrence. Miło poznać.
Młody Smith długo nie czekał tylko uścisnął dłoń chłopaka odwzajemniając uśmiech.
- Irvin. Chyba powinniśmy już się udać na plac. Przez moje dwie lewe ręce zostaliśmy tu sami.
Oboje rozejrzeli się po szatni, zgodnie twierdząc iż faktycznie tylko oni pozostali w pomieszczeniu. Nie chcąc być jeszcze bardziej spóźnionym Irvin w biegu zakładał wysokie buty, a jego nowy znajomy chwycił pod pachę kurtkę blondyna z herbem kadetów na plecach. Dosłownie w podskokach starali się dogonić korowód chętnych do podjęcia pracy w wojsku młodych ludzi. Było ich z pewnością koło setki, jak nie więcej - z przewagą chłopaków. Ciekawe ilu z nich podda się w trakcie, a ilu faktycznie ukończy szkolenie. Kiedy już stanęli na placu rozglądali się za jakimś szkoleniowcem czy kimś w ten deseń, jednak nik nie pojawiał się na tyle długo, że znudzeni kadeci zaczęli rozmawiać między sobą. Zaś zmęczony bezczynnym staniem Irvin usiadł się na ziemi razem z małą grupą kadetów zaczynając rozmowę na temat ich oczekiwań w związku z szkoleniem.
- BACZNOŚĆ!
Nagle rozległ się donośny krzyk z bliżej nieokreślonego kierunku. Wszyscy jak jeden mąż, jakby porażeni prądem stanęli w pionie. Już nie ważnym było to, że większość z nich stała na baczność i owszem. Ale skierowani we wszystkie świata strony! Zażenowany tym widokiem rosły mężczyzna o kruczoczarnych włosach i bujnej brodzie przejechał otwartą dłonią po swojej zmęczonej twarzy. Takiego przedstawienia jeszcze pierwszego dnia nie widział, a był pewien iż widział wiele. Spokojnym krokiem przeszedł w stronę niewielkiej drewnianej sceny mieszczącej się bliżej zabudowań, wszedł na nią i chrząknął.
- Czy ja mam was wszystkich prowadzić za rączkę jak mamusia?! PRZODEM DO MNIE, SZCZYLE! 
Wystraszeni surowym tonem mężczyzny kadeci zaczęli odwracać się tak by stać zwróceni twarzą do szkoleniowca.
- Ale nie jak banda wystraszonego drobiu! Rzędami! Między wami ma być odstęp wyciągniętych ramion! Między rzędami odstęp dwóch kroków! JAZDA!
Zdezorientowani kadeci zaczęli miotać się między sobą jak ryby w sieci. Sam Ivrin nie bardzo wiedział jak mieli się ustawić by szkoleniowiec przestał systematycznie, co pięć minut przypominać im o tym, że z taką organizacją podczas starcia z wrogiem będą mogli od razu skoczyć tytanowi w usta. Zdegustowany sytuacją brodaty instruktor pokręcił głową, czekając aż ta szara masa się uspokoi i stanie, chociażby jako-tako. Nie przetrzepie im tyłków już pierwszego dnia. Kiedy WRESZCIE zrobiło się względnie spokojnie chrząknął głośno chcąc dać do zrozumienia przyszłym żołnierzom, że powinni teraz skupić się na tym co powie. Nie zamierzał się przecież powtarzać. Czarnowłosy zmarszczył mocno brwi i zasalutował. Tak jak każdy żołnierz powinien umieć, lewą rękę ułożył za plecami, prawą zaś z zaciśnięta pięścią przyłożył do serca.
- Nazywam się Sean Collins i będę was szkolił na żołnierzy! To ode mnie będzie zależeć czy nadajecie się do wojska czy nie! Wakacje się skończyły, od tej pory zaczynacie ciężką harówę! Jeśli jesteście gotowi, zasalutujcie! Oddając swoje serca dobru ludzkości!
- TAK JEST, SIR!
Może i z ustawieniem się poszło im delikatnie mówiąc źle, ale wszyscy razem zasalutowali głośno potwierdzając swoją gotowość. Bardzo dobrze. Takich ludzi chciał szkolić, a nie niezdecydowane dzieciaki myślące, że wojsko to dobra zabawa i sposób na ustawienie się do końca życia. Smith stał obok swojego nowo poznanego kolegi w trzecim rzędzie. Dumnie stał na baczność, salutując. Lawrence zerknął na niego i cicho zaśmiał się widząc szeroki uśmiech na twarzy blondyna. Jakby dostał cukierka! Widać było, że Irvin marzył o tym dniu. Collins wydał komendę "Spocznij" i ona została w miarę sprawnie wykonana. W momencie zapanowała na placu cisza, przerywana tylko odgłosem stukania podeszew o drewniany podest z którego powoli schodził Collins. Kiedy sam stał już na placu przyglądał się wszystkim kadeta z uwagą, chodził powoli wokół nich. Zatrzymywał się tylko, co jakiś czas pytając daną osobę o imię oraz nazwisko oraz cel w jakim przybył tutaj. Każdemu musiał dogadać, podciąć skrzydła zanim nauczył się latać. Lekcja pierwsza: Wojsko to nie przelewki. Surowy szkoleniowiec przeszedł do trzeciego rzędu zatrzymując się przed Lawrence'm, zmierzył chłopaka od góry do dołu chłodnym spojrzeniem.
- Nazwisko!
- Goldie! Lawrence Goldie, sir! 
- Co Cię tu przywiało?!
- Przybyłem tu by odnaleźć swoją drogę, sir! 
Odpowiedział salutując i patrząc w oczy panu Collinsowi. Przecież nie powiedział nic niewłaściwego prawda? Szkoleniowiec uśmiechnął się ledwie kącikiem ust przechodząc za chłopaka, położył swoje duże silne dłonie na jego ramionach i ścisnął dość mocno. 
- Goldie, spójrz przed siebie. Tam za murem czeka Cię tylko jedna droga. Prosto do brzucha tytana. Do tego nadajesz się idealnie, ale żeby tam trafić nie potrzebujesz specjalnego szkolenia, wiesz?
Lawrence zadrżał, nie tylko pod wpływem słów Collinsa, ale przede wszystkim przez mocny uścisk dłoni na swoich ramionach. Nie odpowiedział jednak nic, nie chciał się kłócić pierwszego dnia z instruktorem choć język go świerzbił by odpyskować. Sean zaczął coś mruczeć pod nosem i wrócił przed chłopaka, który głośno odetchnął z ulgą kiedy został puszczony. Irvin zerknął w stronę kolegi, dosłownie na ułamek sekundy, a i tak zostało to zauważone przez Collinsa.
- Zeza chcesz się nabawić, kadecie? - zapytał chłopaka oschłym głosem.
- Nie, sir! - razem z odpowiedzią blondyn zasalutował.
- Więc, co Ci tak oko ucieka? Przedstaw się!
- Irvin Smith, sir! Chcę wstąpić w szeregi Zwiadowców!
Collins zmarszczył brwi. Czy to nazwisko mu coś nie mówiło? A tak... sam szkolił się z chłopakiem o tym samym nazwisku, wiedział tylko że potem poszedł do zwiadowców. Więcej się nie interesował, a! I jeszcze parę ładnych lat temu szkolił chłopaka, także Smitha. 
- Czy ktoś z twojej rodziny nie jest czasem w wojsku?
- Tak, sir! Mój ojciec jest dowódcą jednej z grup Zwiadowczych, brat także jest w szeregach Skrzydeł Wolności! - odpowiedział dumnie, prostując się jeszcze bardziej. 
Instruktor zaśmiał się w głos i potarł dłonią swoją zarośniętą brodę. Tak, teraz już bardziej kojarzył. Malcolm był raczej spokojnym pracowitym chłopakiem, zaś jego syn... Cóż. Jego zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Pytanie teraz, czy Irvin wdał się w ojca, czy wręcz przeciwnie... będzie go pełno tam gdzie nie powinno jak było w przypadku jego starszego brata. Instruktor położył dłoń na głowie blondyna i mocno przycisnął ją, zmuszając Irvina by skulił się niczym wystraszone zwierzę.
- Schowaj dumę do butów. Twoje kurze skrzydła zaprowadzą Cię tam gdzie twoje miejsce. Za mur. Weź kolegę pod pachę i razem szukajcie swojej drogi. 
Pokazał głową na stojącego obok chłopaka, wcześniej słownie sponiewieranego przez szkoleniowca. Irvin zmarszczył brwi, patrząc swoimi niebieskimi oczyma wprost w ślepia Collinsa.
- Żeby pan wiedział, że pójdę za mur! 
Sean wziął rękę z łba chłopaka śmiejąc się cicho pod nosem.
- No, no. Brawo. Ojciec Cię nie nauczył szacunku do starszych rangą i doświadczeniem? Naprawdę myślisz, że możesz być zwiadowcą?
- Sir! Jestem tego pewien, że mogę nim być! 
- Masz za długi język Smith, powi-...
Collins nie dokończył swojej myśli gdyż z drugiego końca szeregu do jego uszu dobiegło głośne ziewanie. To dopiero zniewaga! Ziewać podczas apelu! Cóż z tego, że był to pierwszy ich apel i może mieli prawo czegoś nie wiedzieć? Ale żeby ziewać? Sean porzucił dalszą sprzeczkę słowną z blondynem i dość szybkim krokiem skierował się w stronę tego, który odważył się jawnie okazać znudzenie w czasie kiedy on mówił. Wysoki mężczyzna stanął przed chłopakiem ściętym na krótko, który nawet nie krył się z tym, że przed chwilą ziewał najgłośniej jak mógł.
- Jak się zwiesz kadecie!?
- Keith Shadis! - odpowiedział chłopak o nieco ciemniejszej karnacji, wypinając dumnie pierś i salutując. - Jestem tu po to, by zająć pana miejsce, sir!
Jego odpowiedź zdziwiła samego Collinsa. Nie wiadomo, co było bardziej rozbrajające. Jego wcześniejsze zachowanie czy właśnie odpowiedź jaką uraczył instruktora jeszcze pięknie się przy tym uśmiechając, jakby nie zrobił nic złego! Tego chyba było za wiele ma nerwy Collinsa, natychmiast rozkazał wszystkim rozejść się, po swoje rzeczy i usadowić tyłki w brakach. Ze szczególnym naciskiem na to, że nie chce widzieć chłopaków w barkach żeńskich, co było chyba dość oczywiste! Aczkolwiek po tym jak zachowali się dziś kadeci... Cóż trudno stwierdzić. Na placu został sam Collins z Keithem.
Wieczorem Irvin leżąc na swoim łóżku wściekły wpatrywał się na sufit będący w istocie wcale nie tak sporo nad nim, biorąc pod uwagę iż jego łóżko było tym znajdującym się na najwyższym poziomie. Obok niego siedział Lawrence, któremu nie bardzo uśmiechało się schodzić po drabince za każdym razem kiedy musieli zejść na dół. Ale cóż... Zawsze lepiej było spać na materacu kogoś kogo się już zna, prawda? 
- Irvin, przecież on to wszystko mówił specjalnie. A ty obrażasz się jak mała dziewczynka! - zaśmiał się chłopak biorąc poduszkę pod plecy i opierając się o drewnianą ścianę.
- Nie jestem głupcem, który nie wie czym jest bycie w Zwiadowcach! A on za takiego mnie ma!
- Twój ojciec i brat są w tym oddziale, tak? 
Blondyn kiwnął głową uśmiechając się do swojego rozmówcy siadając by móc utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Uczono go przecież by patrzeć osobie z którą się rozmawia w oczy, a nie gdzieś obok. 
- Tak. Ojciec jest dowódcą mniejszej grupy zwiadowczej, prowadzi wyprawy za mur. Brat jest pod innym dowództwem. I żaden z nich nie jest głupcem! Ciężko pracują by znaleźć odpowiedzi na nasze pytania odnośnie tytanów, a im więcej będziemy wiedzieć tym szybciej ich pokonamy! 
- Czy ty czasem zbyt idealistycznie nie podchodzisz do bycia zwiadowcą? 
Szatyn uniósł w górę jedną brew. Choć on sam nie wiedział jeszcze do jakiego oddziału chciałby dołączyć, nie widział w zawiadowcach bohaterów z legend. Wprost przeciwnie do Irvina, który został wychowany na opowieściach o dzielnych Skrzydlatych wojownikach o wolność. Według niego zwiadowcy nie umierali na marne, płacili najwyższą cenę za to by kiedyś ludzkość mogła być wolna od wroga. A kiedy to już się uda, wszyscy będą nazywać ich bohaterami, na równi tym z legend. Blondyn nadął lekko jedno lico i zmarszczył swoje szerokie brwi, które odziedziczył po ojcu. 
- Zamknij się! 
Chwycił za swoją poduszkę ciskając ją w twarz szatyna, który widząc oburzenie kolegi uraczył go swoim szczerym uśmiechem.


niedziela, 17 lutego 2013

LoveTalia~

Wszyscy opisują to wydarzenie na fejsbuczku. Ale ja będę hipsterem i zrobię to na blogu. Nie będzie, że znów niczego nie piszę. Muszę się zabrać za siebie. ; ;

Więc...

Jako organizator stresowałam się straszliwie, bo przecież jakby nie było to był pierwszy HD, który zorganizowałyśmy w szkole. I było... pięknie. Mimo tego, iż było parę rzeczy które mi się nie podobały oczywiście jako orgowi... ale. Nigdy nie będzie tak, żeby było idealnie. Z tym, że muszę przyznać iż moje kochane orgi z meeta ma meet są coraz bardziej zorganizowane i takie. No wiecie.... wiedzą, co mają robić bez mojego pokazywania palcami. Dziękuję. <3 Bo mam w was coraz większe oparcie. Kocham.

Co dalej? Bardzo cieszę się, że wyszła nam kawiarenka i mieliśmy tyle babeczek, które mogłyśmy za niewielką opłata sprzedać, a co za tym szło mamy trochę funduszy na kolejny event jaki mamy w planach. 

Jak zawsze coś musiało pójść nie koniecznie po naszej myśli, ale po rozmowie jaką zaczęła Dorcia zauważyłam, że do uczestników doszło to, co chciałyśmy im przekazać. Nie wiem, może to tylko ja tak mam, ale strasznie mi serducho rośnie widząc, że to co mówimy/robimy nie jest jak przysłowiowym grochem o ścianę, a uczestnicy szanują to co robimy. Tu duży ukłon dla ludzi dzięki którym HD odbył się po raz kolejny. 
Nie robimy tego dla "fame" czy nie-wiadomo-czego-jeszcze. Ze swojej strony mogę powiedzieć tylko tyle, że robię to bo uwielbiam coś organizować i widzieć jak ludziom sprawia radość to w czym uczestniczą dzięki nam. No.... a przede wszystkim motywuje to do dalszego działania i organizowania coraz większych spotkań.

Aaa... wypadało by napisać jeszcze jakieś śmieszne memy z całego dnia. Było ich tyle, że nie wiem od czego zacząć i wogóle....

I ściskam ekipę z Kombajna ; ; I Szwedka. I M-Team. I Tun z Pam.

I wszystkich. 

~Love, Uncle Scottie.

Tosiek i Szkotek, razem interes zrobić chcieli.

sobota, 9 lutego 2013

[FF Hetalia] Kłamstwo. Part 1/3


Tak więc ze względu ma mój nico wisielczy nastrój postanowiłam wreszcie spisać, coś co zawsze chciałam. Fick będzie w 3 częściach.

Odpowiedz sam sobie, jak długo możesz żyć w niewiedzy? Jak długo otaczające Cię kłamstwo będzie w stanie chronić Cię przed złem? I co zrobisz, kiedy wszystko w co wierzyłeś zawali się niczym domek z kart? Co kiedy zdasz sobie sprawę z tego, że całe twoje życie jest kłamstwem?

- Ian! 
Roztrzęsiona rudowłosa szybkim krokiem przemierzała korytarz, a każde stuknięcie jej niewielkich obcasów jakie miała przy butach echem niosło się po pomieszczeniu. W jej wiecznie rozradowanych oczach nie było już blasku, nie było tych radosnych iskierek które wywoływały uśmiech na twarzy każdej osoby z którą rozmawiała. Służba schodziła jej z drogi widząc, jak zazwyczaj łagodna twarz ich pani, gości nieładny grymas. Nikt nie chciał jej w takim stanie wchodzić w paradę, to było by co najmniej nierozsądne! Dobrze wiedzieli, że mimo swojej budowy była silna, a nie raz nie dwa widzieli jak trenowała przed domostwem z strażnikami. Nigdy nie liczyła na fory z ich strony, a oni spełniali jej życzenie i mimo tego potrafiła w pojedynkę pokonać nawet trzech mężów!
- Ian!! 
Zawołała swojego starszego brata głośniej dochodząc do drzwi za którymi spodziewała się go znaleźć. Nie czekała na przyzwolenie  nie zapukała. Przecież i tak dobrze wiedziała, że nie robił nic ważnego. Nic poza przygotowaniem się do kolejnej potyczki, albo zmianą opatrunków. Poza tym, to był bardziej jej dom niż jego prawda? Przynajmniej zawsze tak mówił, a ona żyła wedle jego słów. Popchnęła ciężkie drzwi swoim barkiem otwierając je i szybkim krokiem wchodząc do izby. Drzwi za sobą zamknęła nie chciała by ktokolwiek słyszał, co miała mu do powiedzenia. Czerwonowłosy podniósł na nią swoją twarz, jakie wielkie było jego zdziwienie widząc w jej zielonych oczach wściekłość. Kobieta nic więcej nie mówiąc podeszła do starszego od siebie Szkocji i bez ostrzeżenia uderzyła go z otwartej dłoni w policzek. Miejsce po uderzeniu stopniowo robiło się coraz bardziej czerwone i mało tego zaczynało powoli nieprzyjemnie piec. Dłuższe pasma włosów niczym intruzi wtargnęli na jego pole widzenia. Cholera... dobrze ją wyszkolił skoro potrafiła zadać tak silny cios. A może to wściekłość dodała jej sił? Zdezorientowany góral odwrócił głowę ponownie na swoją młodszą siostrę pocierając dłonią oznaczone czerwienią lico. Przy takim uderzeniu, trudno było by jego twarz pozostała na jednym miejscu!
- Lisa? Co się st-... - nie dokończył zdania ponieważ przerwała mu Ulster w międzyczasie dłonią zaczesując włosy do tyłu, które podczas uderzenia opadły jej na oczy.
- Co się stało? Ty masz czelność jeszcze pytać mnie, co się stało?! - wykrzyknęła do niego dając jeden krok w tył. Dolna warga niebezpiecznie jej drgała. - Ja wszystko wiem. Wiem. Dowiedziałam się... 
- O czym wiesz, mówże jaśniej kobieto! A nie wpadasz tu jak burza i policzkujesz Bogu ducha winnego człowieka!
Lisa zaśmiała się gorzko pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową przy czym wprawiła w ruch swoje miedziano-rude włosy. Był aż tak podły, że jeszcze udawał przed nią, że nic się nie stało? Co za tupet! A może to ona po tym, co się dowiedziała wolała swoje uczucie do niego zmienić w nienawiść? Jak cienka granica jest między miłością a nienawiścią.... I oni właśnie mieli ją przekroczyć. Wszystko z pewnością było by dalej takie samo, gdyby nie fakt iż jakiś młody goniec wygadał się przed Lisą. Chyba nikt nie poinformował go o tym, że są pewne aspekty które przed dziewczyną należy trzymać w tajemnicy! Tak więc owy goniec, wjeżdżając na dziedziniec powiedział rudowłosej, która właśnie z koszem pełnym jabłek szła w stronę spiżarni, że ma wieści dla pana MacKirklanda odnośnie pozycji Irlandzkich w okolicach Ultańskiej prowincji. I to jakie wieści! W pierwszym momencie Lisa myślała, że chodzi o pomoc jaką Ian dawał ludziom Seana w tajemnicy przed Arthurem. Przecież obiecał jej, że będzie im obojgu pomagać? Tak? To, co usłyszała od gońca załamało ją. Szkockie oddziały szykowały się do kolejnego ataku na Irlandczyków. Puściła kosz z owocami i udała się do domostwa by rozmówić się z winowajcą całego zamieszania. Po drodze jeszcze starała się sobie wmówić, że przecież to niemożliwe. Dlaczego Szkocja miałby zachować się względem jej w taki sposób!
- O czym mówię? Może wyjaśnisz mi, dlaczego twoi ludzie szykują się do ataku na Irlandczyków? Co? Przecież mówiłeś, że pomagasz Seanowi stanąć na nogi! Mówiłeś, że jesteś po naszej stronie!
Szkocja zamilkł. Mimo, że i tak jego skóra była jasna widać było, że na słowa siostry zbladł. Choć... nie była już tak na dobre jego siostrą. Od pewnego czasu żyli ze sobą, bardzo blisko. Stanowczo za blisko. Alba ściągnął brwi podnosząc wzrok na Lisę. Tyle myśli przebiegało mu przed głowę, jak miał się jej wytłumaczyć? JAK? Ona nigdy nie miała się dowiedzieć o tym, jak wygląda sytuacja na wyspie Irlandii. Że zawiązał niepisany sojusz z Arthurem, byle by tylko trzymał się z dala od niej. Myśl MacKirkland, myśl... Jak goniec mógł się wygadać? God! Zawsze wszystkiego musi dopilnować sam!
- Jestem po waszej stronie. Nie wiesz jak wygląda sytuacja. Arthur jest zbyt silny...
- Po naszej?! Kogo ty chcesz oszukać? - uniosła swoje oczy w górę przewracając nimi teatralnie - Masz rację. Nie wiem jak wygląda sytuacja. Ale twój goniec powiedział mi wystarczająco dużo... Walczysz z Anglikami przeciw mojemu bratu. Naszemu bratu Ian! 
- Zrozum kobieto, że nie miałem wyjścia  - krzyknął do niej wstając ze stołu o który opierał się półdupkiem. Przetarł dłonią twarz. - Arthur, zajął całą Irlandię. Ja mam kontrolę tylko nad niewielkim skrawkiem wyspy. Jestem tutaj ze strachu o Ciebie, nie mogę pozwolić na to, żebyś znalazła się w rękach Arthura. 
- Strachu o mnie? A co z Seanem!?
- Nie obchodzi mnie on! - zmarszczył brwi znów podnosząc głos na nią, lecz widząc jak cofnęła się w tył jego twarz nieco złagodniała. Ale kto by nie wystraszył się rosłego Szkota podnoszącego głos? - Zrobiłem wszystko, żebyś nigdy nie dowiedziała się, jak wygląda sytuacja z Seanem. Nie dostałem od niego żadnego listu, on się ukrywa i ani ja, ani Arthur nie wie gdzie. 
Kłamał. Tak pięknie kłamał. Nawet teraz musiał ją okłamać! Przecież Sean przyjechał kiedyś pod dom, ten tutaj prosząc o spotkanie z najbliższą mu siostrą. Ale wywiązała się między nimi bójka, odprawił go mówiąc mu, że Lisa jest bezpieczna i ma lepiej zająć się swoimi sprawami. Wiedział, że gdyby ta dwójka się spotkała to byłby koniec jego względnie spokojnego życia jakie dzielił z młodszą od siebie Ulster. Uczucie Iana względem Rudowłosej nakazywało mu kłamać, nakazywał utkać wokół niej świat, w którym ona będzie mogła spokojnie żyć. Kochał wracać tu do tej posiadłości, pozwalać by opatrywała jego rany, a z wdzięczności, kochać się z nią i tylko księżyc był świadkiem ich fizycznej miłości. Choć wokół trwała wojna. On też nie wiedział całej prawdy... Parę razy kiedy go nie było, ona wsiadała na konia i razem z nielicznymi Ultańskimi rebeliantami walczyła przeciw Anglikom. Ale nie chciała wierzyć w to co mówili ludzie, że Irlandia tonie w morzu krwi. Chciała wierzyć, że była to wina tylko i wyłącznie Anglii. Słuchając jego słów Lisa przetarła szklące się oczy, wszystko byle się nie rozpłakać przed nim. Nie teraz...
- Myślałam, że mnie kochasz. Po co to wszystko? 
- Musiałem Cię chronić. Myślisz, że Arthur byłby dla Ciebie łaskaw gdyby dorwał Cię w swoje ręce  "Nieczystego naczynia grzechu, które sprowadza zgubę na mężczyzn", jak zwykł nazywać kobiety? Tam gdzie jest Sean nie czeka Cię niczego poza śmiercią! God, Lisa zrozum! 
Skończył swój wywód podchodząc do niej i gładząc ją po ramionach. Ufała mu już tyle lat, zawsze dawała się nabrać na jego słowa. Ale nie kłamał mówiąc, co do niej czuje. Nie kłamał mówiąc o obawach związanych z koszmarem Lisy w rękach Anglików. Była przecież kobietą. KOBIETĄ. Może i wprawioną w boju, ale jednak kobietą. Wzbierała w nim wściekłość na myśl, że jakiś anglik lub ktokolwiek mógł ją posiąść! Szepnął jej imię, chcąc ją do siebie przytulić, może to by ją jakoś ugłaskało. Ona jednak odtrąciła jego ramiona i dała krok w tył. Podniosła na niego swoje zbolałe spojrzenie. Myśl o tym, że oddała mu siebie, a w zamian dostała kłamstwo napawało ją obrzydzeniem. Do siebie, do niego. Parę łez już zdarzyło jej popłynąć po policzku.
- Przynajmniej byłabym razem z bratem.- milczała chwilę-  Wolę umierać przy Seanie, niż żyć dalej z tobą w kłamstwie.
Ian spojrzał na nią nie wierząc w to, co mówi. To on poświęcił się dla niej, starał się żeby ją chronić a ona... i tak wolała bliźniaka od niego? Jeszcze chciał coś powiedzieć, ale Lisa wybiegła z izby. Wyszedł za nią wołając ją po imieniu, tylko jej rude włosy mignęły mu na końcu korytarza. Musi ochłonąć, tak przynajmniej myślał, przecież była mądrą kobietą. Nie miał czasu jej teraz gonić, istotnie musiał przygotować się do wymarszu.

Tymczasem ona z sercem rozdartym na pół pobiegła do zagrody. Jeśli komuś dotąd ufała tak samo mocno jak Ianowi to był jej koń. Zręcznie przeszła pomiędzy dwoma belkami ruszając w stronę spokojnie pasącej się spokojnie swojej klaczy. Koń podniósł łeb słysząc szloch właścicielki i przebiegła niewielką odległość dzielącą ją od Lisy. Swoim silnym łbem objęła ją i przycisnęła do siebie, tego też chciała dziewczyna. Gdyby tylko zwierze umiało by mówić, pocieszyło by ją z pewnością jakimś dobrym słowem! Pierwszy raz od wielu lat Lisa czuła się tutaj tak obco... Wreszcie uświadomiła sobie, że zawsze była tu sama, że paręnaście lat temu popełniła największy błąd w swoim życiu. Ale... czy zakochanie i chęć spokojnego życia nie usprawiedliwiały jej zachowania? Nie chciała przecież wiele! Chciała tylko być u boku mężczyzny którego kochała, któremu jeszcze do dziś bezgranicznie wierzyła! Nie chciała od życia przecież zbyt wiele. Łzy z policzków spływały na sierść zwierzęcia, które cichym rżeniem starało się ją uspokoić.
- Musimy stąd odejść Macha. Odejść i znaleźć Seana. 

sobota, 2 lutego 2013

Szkot jak karaluch, zabić się go nie da.

Myśleliście, że już nic tu nie napiszę? Myśleliście... że porzuciłam tego bloga? Aaaaa! A tu taki chuj!
Dobra, prawda jest taka iż ostatnimi czasy nie mam czasu na życie. Moja wena znów spierdoliła na krainy wiecznej szczęśliwości, szyć nie mam z czego, jelita mam związane w supeł jak pomyślę sobie o tym, że za 2 tygodnie jest kolejny Hetalia Day.
W szkole.
Zobaczysz, oni powybijają okna, zjedzą roślinki, ukradną tablice, a kto za to wszystko beknie? Ty. Tak ty. Bo twoje nazwisko jest na umowie.
ZAMKNIJ SIĘ ;______________;

Na szybko, co się działo ja mnie nie było.

1. Cosplayowa sesja zdjęciowa.
Nie żeby coś, ale pierwszy raz jestem zadowolona ze zdjęć jakie zostały mi zrobione. Są... GENIALNE. Tak po prostu genialne. Umiejętności fotografa, szacun cholerny. .... Nie wcale nie przebierałam się w cosplay wee!Szkocji na dworze. Na terenie kamieniołomów starego obozu Kraków Płaszów.
Tsa... a zombie nazista nie pomacał Cię po dupie?
Nie. Meg i Dora ich odstaszyły.
Czym?
MOSZESZ ZJEŚĆ MNIE Z CZERWONYM KECZUPEM.
. . . 

2. Święta w Krotoszynie. 
Generalnie było zajebiście normalnie. Właśnie to kocham w świętach u mnie w domu. Są spokojnie normalne... Choć może w tym roku nie do końca. Pojechałam zobaczyć się z Belżą do Jarocina... a tu po 3h siedzenia razem telefon i
- Ej Sari. Spójrz przez okno!
- ...Ale. Ale ja jestem w Jarocinie.
- ....KURWA. W którą stronę mam jechać?
TAK KURWA.  TAK. PRZYLECIAŁ  ; U ; Ale i tak, mój ukochany przyjaciel Gustaw miał wpiero od rudego, za to iż nie powiedział mi nic o tym, że jest w Polsce, tylko udawał. Pięknie udawał przez prawie 2 tyg. Nienawidzę Cię gnoju... </3

3. Avengersowy Sylwester.
... i moja 38 stopniowa gorączka. Ale i tak było epicko. Taka Suz co ciśnie po Starku. Stark co nie umie kroić ogórków do gyrosa. Hahahas... boże jak śmieszne >'D I nakurwianie w osu!

I to chyba tyle... moja pamięć zawodzi. Ale, ktoś musi mi to kiedyś wybaczyć. Ostatnimi czasy może życie toczy się tylko między pracą, a przygotowaniami do HetaDayu. Nawet na fora nie mam czasu, huh... James mnie zabije za nie wchodzenie na cb na beyondzie. 
Chociaż... nie. Jako tako udzielam się na jednym, i niech gadając co chcą. Mnie się tam dobrze gra, bo są zajebiści ludzie. Kocham zajebistych ludzi.
Szkotek macha radośnie do ludzi z Hentare.czo.pl :'D

... eh człowieku weź się za siebie.
Nie. Ja nie mogę. *powiedział Szkot, wtulając się w swoją Nessie i nucąc jakąś szkocką przyśpiewkę*

A no i jest News Roku....
KUPIŁAM BILET DO SZKOCJI. KUPIŁAM. @#$%^&*)$* ;____________; *taniec zwycięstwa*
Lowlandzie, przypuszczam na Ciebie atak w dniach 7-14 kwiecień.
...Tylko szkoda, że do Nessie nie pojadę. Ale i tak.
Scone, Edynburg, Perth, Glasgow, Motherwell, Stirling, Stirling... STIRLING, BLOODY HELL ; ;
*planowany jest larp na polach Stirling, bo Dojcze grało Anglikiem.* 

Popadanie w samozachwyt, osiągnęło stan krytyczny. 
Dziękuję za zdjęcia, Anka <3

niedziela, 9 grudnia 2012

Zimnokon...

To miał być Hellcon. A był Zimnocon. Piździocon. *tu podaj parę kolejnych bezsensownych słów będące synonimem "zimna" dodając końcówkę -con*
Tak więc ludu przygotujcie się, bo Szkot ładnie opisze konwent.

Ekhem.... *werble*
Nie pierdol, tylko pisz. Chuj ich obchodzi twoje budowanie nastroju.
TAK BARDZO CIĘ NIENAWIDZĘ ; n ;

Zacznijmy od tego, że jak chyba mają już w tradycji Warszawskie konwenty kolejka ciągnęła się kilometrami. Końca widać nie było, ludzie tuptali, chodzili w śpiworach, marudzili, derpili, udawali, że nie wiedzą co się wokół nich dzieje. Ale podobali mi się helperzy rozdający gorącą herbatę konwentowiczom którzy marzli. I tym frajereom z końca kolejki też 8D
...powiedział Szkot który wepchnął się w kolejkę.
ONI NIE MUSZĄ TEGO WIEDZIEĆ : C
I tak sobie stałam w tej kolejce razem z braćmi i widzę... Dan idzie. I to ze Szwedkiem :'D No to ja bum z kolejki i lecę się przywitać, i zawisło na mnie takie wielkie, i takie chude, i takie lekkie ; ; *czyt. Szwed*
Dobra... co dalej? Akredytacja jak zawsze wolna, ale to na każdym kobie tak jest. Dzięki Bogu za możliwość przechowania rzeczy w sleepie <3 Nakurwiam miłością. Byłam na conplace tylko w sobotę, ale i tak liczyłam na jakieś ciekawe atrakcje/wiedzówkę/cokolwiek. Ale była chała, nic na co opłacało by się iść szaremu uczestnikowi który nie zna nikogo i chce skorzystać z konwentu. Ale byłam ja jednej wiedzówce. O Fallout. Tylko taki chuj, że byłam tam tylko zapisywać punkty i być oparciem dla Pip-Boya. Tyle Gruzu na wiedzówce XD' Brat chowający się pod biurko xD'
- Kim był .... ?
- ...może.. Cyganem! XD

- Co trzeba było przynieść ....?
- Gruz! XD

- Kto zaatakował cośtamcośtam?
- ... TABOREM CYGANÓW SPRZEDAJĄCYM GRUZ!

A teraz Szkot będzie srał złem.
Ahahah... i tak nikt się nie wystraszy.
NO KUR-..... ; n ; 
Drodzy konwentowicze przychodzący na wiedzowki jako wsparcie swoich znajomych. NIE GADAJCIE TAK KURNA GŁOŚNO... serio przeszkadzacie tym w prowadzeniu. Stałam obok Pip-Boya i nie słyszałam jak czytał pytania. *zUy Szkot znów ogarnia mangozjebów*
Stoiska dużo lepsze niż na BXC3, chodź i tak moim faworytem było stoisko Goku.
I jak zawsze. W CHUJ PLUS ZA SOCIAL. Ludzie robią swoje, serio. Tylu znajomych, wspaniałych randomów, randomów rozpoznających mój cosplay. Więc mimo wszytko konwent był do przeżycia.
Ale dupy nie urywał.
!@#$%^ no dupy nie. Jeden z gorszych na których byłam.
A teraz końcowe randomy z całego konwentu, czyli i tak nie ogarniecie, ale muszę to napisać ; ;

Prus widzi Kanadę bo nie istnieje, Szwed w wigu na Angola, ślizgający się telefon Szkota, śmiech Dana, trollowanie braciszków, nie wydanie kasy na mangi, Szwedek w wersji Jolka z 13go posterunku, na zawsze Jazz, Jazz po energetykach, wild Pip-Boy appers!, Isiek w ślicznej sukience, zazdrosny wzrok Ame, fapny Holandia, GRUZ.

TYLE WYGRAAAAAAĆ.

I dziękuję Walii i Irkowi za nocleg i za wytrzymanie tyle za mną. ; w;

A teraz uwaga... Bo muszę mieć gdzieś to zapisane. Moja lista cosplayów jakie mam do robienia, łącznie z planowanymi konwentami...

  • Merida - Merida Waleczna. - Magnificon XI
  • N - Pokemon Black&White - Magnificon XI
  • Szkocja w kilcie- Hetalia OC - Hetalia Daye.
  • Meiko, Alice Human Sacrifice - Vocaloid - Maginicon XI (?)
  • Szkocja ver. piracka- Hetalia OC - Animatsuri 2013
  • Riley - Pokemon Diamond/Pearl/Platinum - Krakon 2013
  • Mr. Pickles - Happy Tree Friends - B5
  • Księżniczka Luna - My Little Pony: FiM - B5 (?)
  • Yuna - Final Fantasy X-2 - B-XC 4 
  • Sylph Fencer lv 10 - Dream Of Mirror Online - someday
  • Irlandia Płn aka Ulster - Hetalia OC - someday
  • Szwecja ver chibi - Hetalia - someday
  • Lindsey Stirling - Skyrim Soundtrack - someday
. . . TAK. TAK. OCZYWIŚCIE.
Zjebiesz tak pięknie <3
NIE. DAM RADE.
Yhym... jasne.
NO NATURLANIE.
Osiem.
....WYYYYYYYJDŹ ; ;

Hugam was. <3

piątek, 7 grudnia 2012

KONWENTY.CHOLERNE.

I co? I bo BXC3, po staniu po gaciach, po siedzeniu na próbie cosplayowej i staranie się ogarnięcia samej siebie.
I co?
...
NO I KURNA WYGRALIŚMY :"DD Wytłumaczcie mi teraz proszę ja was. Jakim cudem? Jakim cedem scenka bez składu i ładu wygrała. JAK?
To je konwentowicze tego nie ogarniesz.
Nie możesz chodź raz powiedzieć, że zrobiłam coś dobrze?
A czy ja jestem wujkiem dobra rada?
Nie. Moim alterego.
No właśnie.
...WYJDŹ. ; ;
A teraz Szkotek przyznaje sie szczerze, że aż do cosplayu miał dość konwentu <3 Tak. BO JAKOŚ TAK SIĘ ŹLE MENTALNIE CZUŁAM. Nie było Hetardów, płaczący mangowy. Wtf, życie. Wtf?
A teraz co? Teraz na szybko pakuję się na Hellcon, bo jadę dla Braciszków (Tak bardzo was nienawidzę <3), mam całe 38,5 gorączki...
Po chuj chodziłaś boso po conplace?
BO COSPLAY.
PRZEGRAĆ W ŻYCIE. BRAWO.

I gerenalnie. Jest epicko. Prosimy wszytskich o opuszczenie kosmosu. Dziękuję. Idę spać.
MOŻE PRZEŻYJĘ.
Kocham was <3

P.S. TAK ROBIĘ COSPLAY MERIDY NA MAGNI. HANDLUJCIE Z TYM.
... ; ;
Awendżersowy Sylwester ; ;

wtorek, 30 października 2012

[FF Hetalia] Lustro

Tak dla jasności. Fick ma trochę nietypową formę i trzeba znać legendę by się połapać co kto i ten. Więc. Normalną czcionką jest narracja.
Kursywa - myśli Lisy, Pogrubienie - myśli Iana, Pogrubienie i Kursywa - ich razem


Od zawsze Cię kocham...
Mała radosna dziewczynka biegnie przez wysokie trawy w stronę dobrze znanej jej sylwetki. Dla niej był wielkoludem, o czerwonych włosach i radosnych zielonych oczach. Chronił ich. Chronił ich wszystkich po tym jak ojciec i matka zniknęli. Przy boku zawsze miał miecz, musiał być czujny żeby im nic się nie stało.
Kiedyś byłeś mi wzorem.
Wyciągnęła ku niemu swoje małe rączki, wiatr zwiał jej rude włosy z czoła. Kucnął i zamknął swój mały skarb w niedźwiedzim uścisku. Była mu bliższa niż ktokolwiek.
Byłaś moim oczkiem w głowie. 

 . . .
Zgliszcza miasta, ciężko było teraz poznać, co tu było. Jak wspaniałe miasto wznosiło się tutaj, kiedy ponad nim górowało już tylko parę nadpalonych szkieletów domostw. Stolica królestwa które już nigdy nie powstanie. Rudowłosa stała pośrodku niego,  z mieczem bezwładnie skierowanym ku ziemi, zmęczona bitwą. Płakała.
Nigdy nie chciałam Cię zawieść.
Czerwonowłosy zeskoczył z konia przerażony. Wzrokiem zaczął szukać swojej młodszej siostry. Przybył za późno, a co jeśli już więcej jej nie zobaczy? Jest! Ujrzał ją! Podbiegł do niej dziękując Bogom za ocalenie jej, objął ją przyciskając jej głowę do swojego torsu.
Nigdy wcześniej tak się nie bałem, że Cię stracę.

. . .
Ta sama dziewczyna, stała otoczona złotymi kłosami zboża. Był czas zbiorów, pomagała jak zawsze. Jednak na chwilę podniosła się i spojrzała na horyzont. Gdzie on jest? Czy nie powinien już  wrócić? Czy nie obiecał, że wróci? Uśmiechnęła się widząc konia starszego brata wjeżdżającego na pole, zsiadł z niego i podszedł do siostry którą się opiekował. Której obiecał pomóc. Nachylił się i pocałował ją w skroń. Tak, jak robił to zawsze. Właśnie wrócił z kolejnej potyczki przeciwko Anglii.
Tak bardzo się o Ciebie bałam.
Widząc z bliska jego stan zaczęła trzęsoącym sie z nerwów głosem wypytywać go czy wszystko jest w porządku. Jak poważne odniósł rany. On tylko zaśmiał się i przytulił ją do siebie.
Tak bardzo bałem się każdej wojny. Że już nigdy Cię nie zobaczę.

. . .
Noc. Zbudził się i usiadł na posłaniu. Kolejny koszmar, kiedy wreszcie opuszczą jego umysł? Przybyli Anglicy, pokonali go, pojamali ją i tortutowali. A on w ramach swojej kary musiał patrzeć na jej katusze, cierpienia. Spojrzał dla pewności w bok, spała spokojnie. Siedział wpatrując się z nią, wyciągnął swoją dłoń i pogładził ją po rudych włosach. Obudziła się i trzymając mocno pościel przy piersi podniosła się i usiadła opierając się o niego. Jej dotyk, głos, usta uspokoiły go.
Dla mnie istniałeś tylko ty. Wszystko inne było mglistym tłem.
Chwycił ją mocno rzucając na pościel z lubieżnym uśmieszkiem na twarzy. Złączył ich usta w namiętnym pocałunku bez reszty poddając się chwili. W pokoju roznosiły się tylko dźwięki nie pozostające złudzeń, co para robi.
Przy tobie chciałem żyć. Dla Ciebie walczyłem, byś była bezpieczna.

. . .
Kłócili się. Jego intryga wyszła na jaw. Pakt zawarty z Anglią przeciw Irlandii, z klauzurą o całkowitej władzy Szkockiej nad Ulsterem. Parę słów za dużo, słów które żadne z nich nigdy nie powinno powiedzieć. Odwróciła się. Odeszła w głąb domostwa. Wszystko co mówił, co jej obiecał okazało się w jej oczach kłamstwem.
Ufałam Ci, a ty mnie zdradziłeś.
Nie poszedł za nią. Był przekonany, że nie odejdzie. Jak się okazało, był nazbyt pewny. Był tak zajęty przygotowaniem do kolejnej wojny, że kiedy razem legli z pościeli nie poczuł kiedy pod osłoną nocy wymknęła się z łoża.
Zdradziłem Cię, bo nie mogłem pozwolić żeby Anglia miał Cię w dłoni.

. . .
Wojenna zawierucha. Nagle staneli na przeciw siebie. Bała sie, nie chciała go zranić, ale widziała szał w jego oczach. Wojenny szał. Nie rozpoznał jej, skórzany czepiec na głowie, ścięte włosy, męskie odzienie, związany biust. Jak nie ona, nawet w jej oczach brakowało blasku. Ostrze jego claymore ugodził ją w lewy bok. Osunęła się bezwładnie na ziemię, czepiec spadł z jej głowy zdradzając jej tożsamość. Dotarło do niego kogo zranił. Upuścił miecz i rzucił się jej na ratunek, czy nie było już za późno?
Nic później nie było między nami już takie samo

. . .
Dwa fronty, Irlandzki i Angielsko-Szkocki. Zaraz zacznie się kolejna bitwa, a oni dobrze widzieli swoje surowe twarze. Jakby nie było w nich choćby bladego wspomnienia uczucia które kiedyś było między nimi. Jakby to co ich łączyło nigdy nie istniało, jakby nigdy się nie kochali. Udawali przed wszytskimi, a przede wszytskim przed samym sobą, że nic ich nie łączyło. Jeszcze chwila i rozpocznie się kolejna potyczka. Oboje będą walczyć przeciwko sobie, chodź targały nimi sprzeczne emocje. Jak mogli do tego dopuścić?
Tak było lepiej. Zapomnieć i udawać, że nic się nie stało.

. . .
 Wiele lat później. Ciepłe popołudnie. Nadszedł czas, by Lisa dotrzymała obietnicy danej Arthurowi w zamian za wolność Irlandii. Wyszła z sali gdzie po raz pierwszy obradował parlament Irlandii Północnej. Już nie O'Neill, a Kirkland. Już nie Ulster, a Irlandia Północna. Szła korytarzem kiedy natknęła się na niego. Czerwonowłosy stał na przeciw niej wpatrując się w nią swoim zimnym spojrzeniem. Podniosła głowę, zmarszczyła swoje brwi. Nie chciała go teraz widzieć, teraz ani w najbliższym czasie. Milczeli dłuższą chwilę, siłując się spojrzeniami, w których nie było nic z dawnego uczucia.
Chciałam rzucić Ci się na szyję. Powiedzieć jak boli mnie zostanie Angielską własnością.
Dał do niej krok, jednak nie zamierzał jej obejmować. Chociaż.. może? Ona także dała parę kroków przed siebie, lecz wyminęła go.
Chciałem Cię zapytać, czy wiesz co robisz. Zrozumieć dlaczego oddałaś się tak łatwo Anglii. 

. . .
Obecnie. Jedna z konferencji na które każde z nich było zmuszone jechać. Już wyszli z przeklętego budynku parlamentu Zjednoczonego Królestwa, ona odetchnęła głęboko i skierowała swoje kroki w stronę niewielkiego parczku. Na jej nieszczęście i on tam był. Znów dane było im spojrzeć sobie w twarze, tak inne, tak obce. Gdzie się podziało uczucie? Jak świetnymi aktorami byli, przez tyle wieków ukrywając, że nic dla siebie nie znaczą! Choć oboje tak bardzo się zmienili, na gorsze dla siebie, otoczenia. On palił papierosa, ona przeczesała dłonią włosy. Jaszcze przed konferencją, już tradycyjnie, musieli stoczyć wojnę na uszczypliwości.
Tak jest dla mnie lepiej.
Minęli się jakby pierwszy raz widzieli się. Nieznajomi. Oboje odwrócili się przez prawe ramię, chcąc zobaczyć jak drugie odchodzi. Zostali tak w bezruchu patrząc sobie w oczy.
Lepiej, że mnie nienawidzisz. Niż gdybyś miał kochać kogoś innego. 
Lepiej, że mnie nienawidzisz. Niż gdybyś miała kochać kogoś innego. 
 Taim i' ngra leat, Alba.
 Tha gradh agam ort, Eirin.

Tak, to ostatnie znaczy "Kocham Cię" pierwsze po Irlandzku, drugie po Szkocku. 

Tekst: Szkot
Korekta: Julek 
<3   Dziękuję!