Ciekawostka, imię Connor w irlandzkim oznacza "Namięty kochanek". *tak, miała kiedyś coś o nim napisać*
WRESZCIE GO SKOŃCZYŁAM.
Jestem pewna, że jest tu masa błędów. WYBACZCIE.
Dla oddania atmosfery: Jestem pewna, że jest tu masa błędów. WYBACZCIE.
The Lord of Dance.
Rok 1201, praktycznie jego środek… Nikt nie spodziewał się, że wraz ze zbliżającymi się plonami zbliżają się też zmiany. Zmiany jakich nikt się nie spodziewał. Wyspa Irlandia, będąca sąsiadką i jednocześnie częścią „Wysp Brytyjskich” należała do rudych bliźniaków, którzy byli tak podobni do siebie, że gdy byli jeszcze małymi berbeciami trzeba było ich rozebrać do naga by poznać które z nich jest które! Jednak teraz oboje są już dużo, dużo starsi. Z wyglądu zdawali się być jeszcze nastolatkami, chodź oboje liczyli sobie już grubo ponad tysiąc lat.
Na północnej części wyspy niepodzielnie panowała jedyna wśród Brytyjczyków kobieta. Rodzynek wśród Celtów, Lisa. Nazywana przez swoich ludzi „Królestwem Ulsteru”. Ziemiami które otrzymała od ojca rządziła razem ze swoim królem Rudraigem II. Co prawda Lisa była bardziej kimś w stylu zaufanego doradcy króla, to zawsze z nią dyskutował na temat wojen które prowadzili, czy odnośnie rozwoju ich królestwa. Razem, ramię w ramię prowadzili oni Ultańczyków ku kolejnym zwycięstwom. Chodź głównie walczyli oni z książętami pozostałych Irlandzkich prowincji Lisa nigdy nie stanęła twarzą w twarz na placu boju ze swoim bliźniakiem, Danielem. Oboje nigdy nie ruszali na wojny ze sobą, obiecali to sobie i obietnicy dotrzymywali. Byli sobie zbyt bliscy, a mimo iż tereny Lisy dzięki pomocy ich starszego brata Szkocji były dużo lepiej rozwinięte niż te należące do Daniela ich kontakty były wręcz wzorowe. Nikt z nich, ani Lisa, ani Daniel, ani Rudriag nie spodziewali się tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Po tym jak Arthur, najmłodszy z rodzeństwa przybył na spotkanie z całym rodzeństwem i oświadczył im, iż ma wspaniałą wizję! Zjednoczyć wyspy Brytyjskie pod jego rękom. Ta sama kultura, ten sam język. Ku zdziwieniu Arthura nikt nie chciał przystąpić na taki rozwój rzeczy. Od tamtej chwili Anglia zaczął realizować swój plan siłą, sukcesywnie podbijał kolejne tereny na wyspach, na swój celownik biorąc właśnie Irlandię i Ulster. Mimo iż Daniel oponował najlepiej jak mógł, część wyspy z jego stolica Dublinem była pod Angielskim panowaniem przez, co sam musiał ukryć się na zachodzie w górach. Następnym krokiem był… Ulster.
Północna część wyspy, oddział najznakomitszych wojowników Ultańskich właśnie stacjonował razem z królem i Lisą gdzieś w partiach górskich. Słyszeli, że Normanowie znów mają zaatakować, a komu jak nie Ultańczykom dobrze walczyło się mając góry jako towarzyszy. Iryowie musieli być gotowi na ewentualny atak ze strony nieprzyjaciela. Sama Ulster słyszała o sile z jaką atakują i Normanowie, i Anglicy. Chodź bardziej obawiała się tych drugich. Z niepokojem skrytym w swoich zielonych oczach stała wpatrując się w stronę Armagh, jej stolicy, jej serca. Rudraig przechadzał się właśnie rozmawiając z wojownikami, a widząc jedyną kobietę wśród swoich wojów stojąca jak słup soli podszedł do niej i stanął przed nią. Była mu jak córka, której nie miał, i właśnie tak ją kochał. Kochał, podziwiał i szanował. Dla władcy była niczym bogini, która była tak samo piękna jak i niebezpieczna, jego skarb. Skarb całego Ulsteru.Podważył kciukiem jej brodę spoglądając jej w oczy, mruknął coś pod nosem przekrzywiając głowę na bok, wymuszając przy tym lekki uśmiech.
- Widzę niepokój w twoich oczach, pani. Cóż Cię trapi?
Milczała dłuższą chwilę. Nie wiedziała, czy dobrze będzie jeśli w twarz powie królowi swoje obawy. Nie chciała niszczyć jego morali, a szanowała go jak własnego ojca, który zniknął jeszcze kiedy ona była niemowlakiem.
- Panie… - wzięła głębszy oddech. Dobrze wiedziała, iż jej władca jak i cały jej lud już dawno zapomniał o starych bogach i mocno wierzą we Wszechmogącego, ona jedna została wierna starym wierzeniom- Sny moje znów mąci pani w czerni, która niegdyś nachylała się nad moją kolebką.
- Stara bogini?
- Tak, mój panie. Kiedy o tym myślę, moje oczy same zwracają się ku Armagh.
Rudraig puścił brodę podopiecznej i sam odwrócił się w stronę stolicy. Mimo iż faktycznie wierzył w Chrześcijańskiego Boga zawsze brał pod uwagę to, co mówiła rudowłosa skoro ona się niepokoiła, powinien wziąć to pod uwagę. Ultański władca był wręcz herosem wprost z Iryjskich mitów. Wysoki, o jasnych jak kłosy włosach, oczach błękitnych jak niebo, jednocześnie mądry i silny. Władca jakiego kochali wszyscy Ultańczycy. Stali dalej wpatrzeni w kierunku Armagh.
- Czuję… Że zbliża się burza, jakiej się niespodz-…
Lisa nie skończyła swojej myśli, bo przerwał jej głośny niosący się echem po górach dźwięk rogu dającego ostrzegawczy sygnał.
- SASANACH*! SASANACH!! – poniósł się echem krzyk jeźdźca pędzącego konia w stronę Ultańczyków. – Coimhéad**! SASANACH!!
Ulster zamarła. Dobrze wiedziała, co znaczą te słowa. Rudarig nawet nie zawahał się. Natychmiast kazał wszystkim formować szyk bojowy, sam dosiadł w tym czasie konia. Z surowym wyrazem twarzy patrzył na Lisę stojącą na trawie jak wrytą. Popędził ku niej konia, który z rżeniem stanął dęba przed nią wybijając ją z amoku. Był jak prawdziwy heros, nigdy nie tracił zimnej krwi, to ona zawsze wiodła jego oraz jego rycerzy ku zwycięstwom.
- ULSTER PRZESTAŃ STAĆ JAK PAL! NA KONIA I DOBYJ MIECZA!
W tej właśnie chwili Lisa jakby wybudzona ze snu gwizdnęła na palcach wołając do siebie swoją czarną, masywną klacz, Machę. Jednym susem wskoczyła na konia i galopem popędziła go w stronę formowanego szyku bojowego. Łucznicy, konnica, piechota. Miała tylko głęboką nadzieję, iż Anglicy nie mają ze sobą zbyt dużego oddziału, bo mimo siły Ultańskich wojów, trzeba było być realistą. Konie zaczęły niespokojnie rżeć stojąc w szyku, kiedy goniec dojechał do króla i zaczął coś szeptać mu na ucho. Jak zawsze Ulster miała pod pieczą piechotę, dlatego stała nieco z tyłu i nie dane było jej usłyszeć o czym rozprawiają mężczyźni. Jednak wzrok miała dobry… Kiedy za niewielkiego wzgórza zaczął wyjeżdżać oddział Anglików serce pękło jej wpół. Pod sztandarem Królestwa Anglii wisiał zaczepiony proporzec, który wcześniej powiewał nad Ultańską stolicą. Nie… Armagh, upadło? Z krzykiem żalu wydobywającym się z jej ust wyjechała przed szereg. Stojący na czele Angielskich rycerzy Arthur szybko dostrzegł wyrywającą się przed szereg siostrę. Najważniejsze, że udało mu się ją rozjuszyć. Czuła jak złość wzbiera w niej coraz bardziej, i bardziej. Na szczęście król zauważył to i zajechał jej drogę.
- Nie bądź głupia, nie możesz jechać na nich sama! – skarcił ją samym spojrzeniem, które zdawało się być ostrzejsze niż głos władcy. Sam czuł żal. Jeśli jego stolica upadła, to mógł być już ich koniec. – Trzymaj szyk i czekaj na polecenia!
Rzucił do niej, starając się jakoś uspokoić samego siebie. Kolejna bitwa już teraz. TERAZ. Nie mógł pozwolić sobie na przegraną. Cały czas obserwował formujących szyk Anglików, mieli konnicę. Dużo konnicy. Piechoty z pewnością też sporo, jednak nie zauważył, by mieli oni łuczników. Nie było też z nimi ich króla, jako dowódcę mieli samego Arthura. Co bardziej mogło by zaboleć Lisę jak nie walka z własnym bratem?
- Łucznicy!!
Krzyk Ultańskiego władcy wydobył się z jego piersi, rozkaz który został natychmiast wykonany. Łucznicy Ulsteru stanęli w pierwszej linii. Echem poniosło się wezwanie Anglii do rozpoczęcia ataku. Lisa stojąca na koniu teraz tuz obok władcy zmarszczyła brwi… Jeszcze nie. Jeszcze…
- STRZELAĆ!!
Salwa strzał ze świstem wyleciała w niebo spadając niczym śmiercionośny deszcz na konnicę Angielską. Mimo iż strzały były celne, liczba wojów była zbyt duża by zestrzelić choćby znacząca cześć oddziału. Arthur siedział niewzruszony na swoim rumaku. Sam przystąpi do akcji dopiero kiedy będzie wiedział, że Ultańczycy zostają pokonani. Poza tym… Musiał dorwać Lisę, sam. On. Wielkie Królestwo Anglii. Tętent końskich kopyt stawał się coraz głośniejszy, z każdym ich kolejnym krokiem w górę wzbijał się tuman kurzu mieszany z pojedynczymi źdźbłami trawy. Zbliżali się… niczym fala mieli rozbić się o oddział Irlandzkiej konnicy. Lisa nie była głupia, wiedziała jak to może się skończyć… bojąc się o utratę własnego rumaka zeskoczyła z niego i klepnęła go w zad.
- Uciekaj Macha! No już! Nie oglądaj się!
W tym samym monecie Ultańska konnica zderzyła się z najeźdźcą. Nie była to równa walka. Ultańczycy szybko zostali zepchnięci i zmuszeni do natarcia jeszcze piechotą. Lisa tak jak i jej król byli w samym środku bitwy. Stali ramię w ramię, chroniąc jeden drugiego. Jak zawsze. Wierna swemu królowi. Nie bardzo orientowała się jak radzą sobie pozostali Ultańczycy. Nie było na to czasu. Nie podczas wojennego zamętu. Ostrze jej miecza umazane było krwią Anglików, a cienka czerwona strużka powolnie ściekła ku rękojeści trzymanej przez nią broni. Z każdym uderzeniem jednak słabła, zbyt dużo wojowników napierało na nią. Arthur obserwował wszystko z daleka, jeszcze nie czas by on wkroczył. Z dumą obserwował jak jego ludzie dziesiątkują ostatni oddział Ultańczyków. Armagh i tak było już jego. Dopiero kiedy zobaczył jak pierścień wojowników Lisy zmalał popędził konia w stronę siostry. Z krzykiem na ustach wziął zamach chcąc ranić ją z pozycji jeźdźca. Lisa szybko odwróciła się i razem z Rudraigiem odparła atak Arthura, przez którego blondyn stracił równowagę na koniu i spadł z niego uderzając plecami o murawę z głuchym łoskotem. Nie tracąc czasu Arthur podniósł się z trawy odwracając się twarzą ku rudowłosej. Teraz oboje, i Anglia i Ulster mieli wrażenie, jakby czas się dla nich zatrzymał. Stali zwróceni ku sobie z mieczami w dłoniach, a rozgrywająca się wokół nich bitwa zdawała się być tylko tłem… tłem niknącym jakby w mgle.
- Bracie…- wyjąknęła poprawiając miecz w dłoni
- Jak śmiesz nazywać mnie swoim „bratem” po tym jak razem z resztą odrzuciliście moją propozycję! Zapłacisz teraz za to! Ty, a potem cała reszta!
Odpowiedział jej brat, który mimo iż był młodszy miał już ciało dorosłego mężczyzny. Jak to było możliwe? Lisa nie miała bladego pojęcia. Widziała jak brat wykonuje zamach znad głowy biorąc ją na swój cel. Dziewczyna zręcznie wyminęła ostrze jednocześnie blokując je swoim mieczem. Chwilę stali siłując się na ostrza, a towarzyszył im tylko głuchy dźwięk ocieranych o siebie ostrzy. Ulster zaparła się mocno nogami o podłoże, tak by brat nie miał siły przepchnąć ją. Patrzyła mu przy tym w oczy, prosto w zielone oczy które Arthur odziedziczył po matce… Tak pełne nienawiści jak nigdy wcześniej. Gdzieś z boku słychać było tętent końskich kopyt. Spłoszone konie bez jeźdźców jechały w ich stronę. By uniknąć stratowania oboje uskoczyli w tył. Rudraig stojący nieopodal widział, jak Ulster zachwiała się i wsparła kolanem o ziemie, zmęczenie powoli dawało jej się we znaki. Słabła za każdym razem kiedy umierał kolejny z Ultańczyków. Ten moment chciał wykorzystać Arthur, wziął zamach znad głowy.
- LISO UCIEKAJ!!
Rzucił się z krzykiem na ustach popychając dziewczynę na bok i sam blokując uderzenie Anglika. Popchnięta Ulster upadła praktycznie twarzą na murawę. Szybko odwróciła się przodem do swojego króla obserwując jak on pojedynkuje się z Arthurem, oraz paroma innymi wojownikami jednocześnie. Wstała i chciała stanąć u boku władcy i pomóc mu w walce, ale on tylko zaszedł jej drogę i odepchnął jednym ramieniem tym samym narażając się na uderzenie jednego z Angielskich wojów. Krew spłynęła po jego boku, ale mimo to zachował surową twarz i przebił swoją bronią napastnika.
- Jesteś głucha?! Uciekaj! Wsiadaj na koń i uciekaj! – znów musiał odeprzeć atak nieprzyjaciela jednocześnie chroniąc skołowaną Lisę - UCIEKAJ GŁUPIA!! Jeśli zginę ja, koronuje się nowego władcę! Jeśli zginiesz ty, to będzie nasz koniec!
Na te rudowłosa dopiero co zareagowała. Z wyciągniętym mieczem odbiegła na bok, po drodze zabijając jeszcze paru Angielskich wojów. Przystanęła na chwilę i zgwizdnęła na palcach. Arthur widział jak ta ucieka, dlatego sam rzucił się za nią w pogoń. Ultański król nie stanowił dla niego zagrożenia… Był tego pewien. Jego świta skutecznie go zatrzymała. Czarny wierzchowiec Lisy najszybciej jak potrafił podbiegł do swojej właścicielki tratując po drodze paru z Angielskich wojowników. Nie rozglądając się naokoło Lisa schowała do pochwy miecz jedną ręką chwytając wodzy biegnącego konia i zawisła na jej boku. Kątem oka zauważyła jak Arthur wykonuje zamach mieczem, był blisko, za bisko… Nie chciała go zranić, był przecież jej bratem, ale… Wykorzystała jego ciało odbijając jedną stopę o jego tors dzięki czemu udało jej się wsiąść na konia i chwycić już oburącz za wodze. Kopnięty blondyn upadł na ziemię nie mogąc przez chwilę wydobyć z siebie ani słowa. Uciekała mu, widział jak czarny koń gna w stronę wzgórza zza którego przyjechali Anglicy. Sam Rudraig, odprowadzał ją wzrokiem uśmiechając się ostatkiem sił, kiedy klęcząc wspierał się o miecz. Jego państwo, jego „córka” uciekała bezpieczna… Jest jeszcze nadzieja dla Królestwa Ulsteru. Nie miał jednak już nawet siły się podnieść. Postanowił zginąć jak heros z Iryjskich legend. Podniósł głowę patrząc z dumą na Anielskiego wojownika i pozwolił mu przebić się na wylot mieczem…
- Żegnaj.... moja córko.
Takie były ostatnie słowa Ultańskiego władcy. W tym samym czasie, Arthur zerwał się z ziemi jednocześnie puszczając już broń z dłoni. Bitwa była zakończona, jednak ich główny cel nie został osiągnięty.
- NA KOŃ IDIOCI! GONIĆ JĄ! CHCĘ MIEĆ ULSTER ŻYWĄ!!
Rozkazał swoim ludziom, którzy pośpiesznie wykonali rozkaz, a trzech jeźdźców ruszyło w pogoń za dziewczyną. Troje poganiaczy zauważył Connor, jeden z nieliczny ocalałych wojowników Ulsteru. Szybko wskoczył na konia gnając za nimi. Lisa minęła już wzgórze i zwolniła konia. Zaczęła rozglądać się wokół siebie, kiedy zza jej pleców dobiegł ją odgłos popędzania koni… w języku Angielskim.
- Szlag… Macha gonią nas. Daj z siebie wszystko, moja droga. Hia!
Poklepała konia po boku popędzając ją do dalszego biegu. Nie bardzo wiedziała gdzie ma się udać, bo skoro Armagh upadło. To gdzie ma się zatrzymać? Udała by się do bliźniaka, ale przecież jej ziemie w całości graniczyły z Angielskimi włościami! Spojrzała przez ramię na gnających za nią wojowników… Byli coraz bliżej, ale czy to nie jeden z jeźdźców upadłego królestwa jechał za nimi? Nie miała czasu by się nad tym zastanawiać. Musiała gnać przed siebie. Ale gdzie? Tyle dobrego było w tym, że to ona bardzo dobrze znała te tereny. Skierowała się więc w stronę Loch nEathach***, przeprawienie się konno przez góry które okalały jezioro nawet jak dla niej może być trudne. Ale co miała do stracenia? Przecież jej król skonał, stolica zdobyta… Nic więcej nie miała do stracenia. Usłyszała za plecami głośne rżenie konia o odwróciła się przez ramię. Zobaczyła jak blond włosy Connor wbił miecz w bok jednego z Angielskich gońcy. Aż po sam jelec. Wróg osunął się na ziemie, ciągnąc przy tym konia, gdyż kostka zaplątała mu się w strzemię. Zostało jeszcze dwóch. Dwóch który zajechali ją z obu stron. Jeden z nich wyciągnął dłoń w stronę wodzy Machy, kiedy w tym samym czasie rzucił się na niego Ultańczyk zrzucając go z siodła na murawę. Rudowłosa uderzyła głowicą szybko dobytego miecza w ramię będącego po jej lewej stronie gońca. Zwolnił. Ona także na chwilę przytrzymała konia wpatując się w walczącego mieczem Connora.
- Connor! - krzyknęła do niego, lekko drżącym głosem.
- Uciekaj! Nie oglądaj się na mnie!
Zmarszczyła brwi widząc jak drugi z wojów zeskakuje z konia i podjął walkę z Iryjczkiem.
- Uciekaj! Zatrzymam ich!
Skinęła mu tylko głową i spięła konia. Dlaczego pojechał za nią narażając się na śmierć? Była już u podnóża gór, gór przez które najszybciej dostanie się do jeziora. Tylko jak konno przeprawić się przez nie? Lisa oczyma szukała najlepszej ścieżki którą po górzystym terenie mógł jechać jej koń, kiedy tuż nad jej głowa przeleciał czarny kruk kracząc głośno. Zatoczył nad nią koło i poleciał przed nią… jakby prowadząc ją w wyższe partie górskie. Czy to było w ogóle bezpieczne?
- Pani?
Prawie bezgłośnie zwróciła się do czarnego ptaka i posłusznie skierowała kroki Machy za ptakiem. Czy bała się? Nie.. Jeśli to wielka Morrigan, nie miała się czego bać. Przynajmniej to, co najgorsze miała już za sobą. Popędziła więc swoją klacz ku wąskiej, stromej górskiej ścieżce. Nawet jej koń nieco wzdrygał się przed wstąpieniem na nią. Ale nie było czasu na zastanowienie się, jak ją objechać. Lisa wręcz czuła na karku oddech Angielskich gońców mimo, iż Ci zostali zatrzymani przez Ultańczyka.
- Dalej Macha! Jedź!
Mocno uderzyła piętami w boki konia, który wjechał z galopu na ścieżkę, a spod jej kopyt z każdym krokiem spadały małe, i większe kamienie obruszane przez końskie kopyta. Mimo swojej masywnej budowy, i niepewnego biegu po skałach koń brnął dalej. Rżąc raz po raz, kiedy musiał przeskoczyć przez większe skały. Które zwierze nie bało by się tak karkołomnego biegu? Oczyma dalej wodziła za lecącym przed nią krukiem. Była tam… siedziała na zeschniętym drzewie tuż przy tafli jeziora, dziobem ptaszysko pielęgnowało swoje pióra. Zielonooka zaś poprowadziła swojego konia po zboczu ku łagodnemu już terenowi okalającego jezioro. Tu było tak cicho. Wiedząc, że już raczej nic jej nie grozi zeskoczyła z konia i włócząc nogami za sobą podeszła do jeziora. Po drodze zrzuciła z siebie pikowaną zbroję, miecz wiszący przy pasie. Upadła na kolana na samym brzegu, tuż pod drzewem na którym siedział kruk. Spojrzała na swoje żałosne odbicie w tafli jeziora i rozpłakała się jak mała dziewczynka. Teraz to był już jej koniec. Nie było niczego do czego mogła by wracać... Koń stojący za nią szturchnął ją swoim pyskiem w plecy, chcąc ją jakoś pokrzepić. Chodź czarna niczym noc klacz była już u swojego kresu wytrzymałości stała dumnie, chcąc być oparciem dla swojego jeźdźca. Ostre kamienie po których gnała z dzikim pędem poraniły jej kopyta od spodu i utknęły tam nie chcąc się odczepić. Intruzi... Koń odszedł nieco w tył i zaczął skubać trawę, na chwilę znów stała się zwykłym zwierzęciem, nie koniem czującym emocje swojej przyjaciółki, umiejącym się z nią porozumieć. Otoczone górami jezioro zdawało się być idealnym miejcem by się ukryć. Niedostępne, tak bardzo nie dostępne. Dopiero teraz Lisa zauważyła jakie znamiona tej bitwy nosi jej ciało. Przecięty łuk brwiowy, rozcięcie na policzku, ramieniu, brud poprzylepiany do policzków jak i jej rudych włosów. Siedzący na gałęzi kruk zaskrzeczał głośno i jednym machnięciem swych skrzydeł wzbił się w powietrze, jednach nie chciał odlecieć. Zniżył swój lot do dziewczyny siedzącej przy brzegu nEathach, a z czasem jak zbiżał się do niej, pióra z jego skrzydeł wypadały zaczynając formować z nich krąg wewnątrz, którego moża było zobaczyć formująca się sylwetkę kobiety. Kobieta w czerni, o cerze tak bladej jak księżyc na kolanach siedziała za rudowłosą. Jej zimna dłoń spoczęla na ramieniu Lisy, na co Ulster momentalnie odwróciła się i przywarła policzkiem do jej piersi. Niczym skrzywdzone dziecko pragnące bliskości swej matki, chwili czułości by zapomnieć o złym
- Czemu płaczesz moja droga? Żyjesz, wciąż jest nadzieja dla twojego ludu. Powinnaś bardziej ufać głosowi swego króla. Nawet jeśli wierzy w "Wszechmogącego" i jest tylko śmiertelnikiem.
Lisa chwilę milczała, nie chcąc urazić swoją odpowiedzią patronującej jej Bogini.
- Płaczę z żalu. Moje serce ubolewa nad stratą króla, który był mi niczym ojciec. Nie wiem co począć. Gdzie się udać. Nie mam sił dalej walczyć... Od czego zacząć o pani?
Morrigan uśmiechnęła się pod nosem. Nie mogła jej pomóc swoimi czarami. Nie ma już takiej mocy. Siła wszelakiej maści bogów ukryta jest w wierze w nich. Ultańczycy, Irowie już w nią nie wierzą... Wiara samej Lisy niczego nie da, nic ponad to, że może dalej ukazywać się dziewczynie. Zawsze mogła być blisko niej... Mimo braku swej boskiej mocy pilnować, by nic jej się nie stało. Jak wtedy, kiedy stała nad jej kołyską nucąc starodawne Iryjskie kołysanki. Przejechała dłonią po jej brudnych od wojennego pyłu włosów, chodź lubowała się w wojnie i zamęcie zawsze darzyła ciepłymi uczuciami swoją małą Ulster. Nie na darmo okrzyknęła się jej patronką.
- Wstań i wracaj do twojego ludu. Pędź przez góry, doliny, lasy. Niech Cię widzą. Niech wiedzą, że Lisa O'Neill żyje. Mimo upadku Królestwa Ulsteru, jego dusza, ty, żyje. Niech widzą, że dalej z duma mogą nazywać się Ultańczykami. A ja zawsze będę Cię strzec od złego. Wypatruj mnie jak zawsze, jako kruka na niebie.
Zakończyła swoją wypowiedź racząc dziewczynę lekkim muśnięciem warg o jej rude włosy...
Środek nocy. Czarna klacz zatrzymała się na skraju Armagh. A raczej tego, co zostało ze starej stolicy królestwa Ulsteru. Wraz z tym jak zaryła kopytami w podłoże, zmuszona przez jeźdźca do zatrzymania się w górę wzbił się czarny obłok popiołu. Jak dobrze, że zgliszcza miasta oświetlał tylko blask księżyca... Przynajmniej oczy Lisy nie ujrzały wszystkiego. I tak złamane już serce na widok jej domu w zgliszczach rozsypało by się w drobny mak. Zeskoczyła z konia. Kolejny kłąb czarnego kurzu wzbił się w górę.
- Nie...
Szepnęła sama do siebie, stojąc pośrodku spalonego miasta. Jej stolicy. Jej serca. Koń zaczął kopać przednim kopytem. Zły, rozjuszony. To był też jego dom. A teraz? To było pobojowisko... Chodź chyba bardziej bolało zwierzę to, jak bardzo po starcie domu będzie cierpieć Lisa. Po nadpalane belki największego z domów pozawalały się tworząc coś na kształt pokracznego szkieletu pod szałas. Ulster nachyliła się i przeszła pod zawalonym strawionym ogniem stropem. W tym miejscu było jej posłanie. Jej kufer... Ach! Jego nadpalone resztki leżały w kącie! Szybko podbiegła do niego i rękoma zaczęła przebierać spalone na węgiel drwa. Jej suknie, kilt, księga druidzka... Spalone. Ale.. zaraz. Coś się ostało? Rudowłosa zaczęła po omacku obracać w rękach ową rzecz. Twarda...
- Konik?
Mały, koślawy konik z drewna oblany brązem przez miejscowego kowala. Dobrze pamiętała jak małe rączki jej najmłodszego brata przyniosły je siostrzyce ze słowami "Bo tak bardzo kochasz konie!". A teraz? ten sam mały chłopiec jest jej największym przekleństwem. Kiedy to się stało? Jak? Dlaczego? Dlaczego ten mały kochany brzdąc zmienił się w... potwora? Potwór to dobre określenie. Patrzyła na skąpanego w blasku księżyca konika, nawet nie zauważyła kiedy po policzkach zaczęły płynąć jej łzy. Ze złości, z bezsilności. Cisnęła starą zabawką przed siebie opierając się dłońmi o zimną spopielałą ziemię. To, co mówiła Morrigan. To było kłamstwo... Uster przepadł. I już nigdy więcej nie powstanie z popiołu. Już nie miała nawet siły wierzyć w to, że kiedyś znów będzie silna. Jak jeszcze wczoraj. Nie wiedząc gdzie ma się teraz podziać położyła się na ziemi. Jeśli Anglicy mają ją dopaść i dobić, to tutaj. Już koniec. Koń Lisy podszedł do niej, trącając pyskiem jej ramię.
- Odejdź... Chcę być sama, Macha.
Klacz jednak nie posłuchała, zarżała w proteście zaczynając nerwowo ryć kopytem w ziemię. Jeśli myślała, że pozbędzie się jej tak łatwo to myliła się. Przedreptała trochę w miejscu, okręciła się wokół siebie i położyła się tuż za nią, okalając jej zmęczone ciało swoją szyją, a wielkim łbem przyciskając ją do siebie.
- Idź już...
Mimo swoich słów objęła ramionami szyję konia przytulając się do niej mocno. Jakby bała się, że faktycznie odejdzie, albo że ktoś ją zabierze. Macha leżąca za swoją towarzyszką prychała cicho pod nosem kołysząc tym samym Lisę do snu. Snu na zgliszczach Armagh. Stolicy królestwa, które już nigdy więcej nie powstanie.
CDN.
*- SASANACH - irl. "Anglicy"
**- Coimhéad - irl. "Do broni"
***- Loch nEathach - irl. Jezioro Eathach. Głupotą jest pisać przed "Loch" słowo "Jezioro" gdyż samo "Loch" znaczy właśnie jezioro, tak samo w Irlandzkim jak i Szkockim. Dlatego nie powinno się mówić "Potwór z jeziora Loch Ness"... Wtf... Potwór z jeziora jeziora Ness. |: *masło maślane*
Dlaczego to jest takie smutne? 3: Prawie się popłakałam czytając to, ale i tak bardzo mi się podobało! Szkotku, czemu ja nie widziałam Lisy jak nią grasz? Będziesz musiała za to zjeść więcej kebabów!
OdpowiedzUsuńSzkotku kotku! Masz się bać, bo mam twojego bloga w zakładkach <3
Bo historia Ulsteru nie jest wesoła :c
Usuń...
NO JASNE BELŻE.
OSIEM |: